Przejdź do głównej zawartości

Czy Tasmania to dobre miejsce do życia?


Jednym z celów naszej styczniowej wyprawy na Tasmanię było ustalenie, czy ta wyspa jest dobrym miejscem do życia. W Korei Południowej mieszka się nam dobrze, ale nie ma co ukrywać, że nie jest to najbezpieczniejsze miejsce na świecie – przede wszystkim z uwagi na sytuację geopolityczną oraz coraz częstsze ostatnio trzęsienia ziemi. BTW, odkąd w niedzielę wróciliśmy do Pohang, były już bodaj cztery wstrząsy wtórne i choć w którymś momencie przestałem je liczyć, to mam nieodparte wrażenie, że niebawem osiągniemy setkę... Tak czy inaczej, zawsze warto mieć po ręką jakiś Plan B! 😉


Klify Półwyspu Tasmana

Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie postawione w tytule tego posta zacznę od pozytywów. Wśród nich, na pierwszym miejscu wymieniłbym tasmańską przyrodę. Niezanieczyszczone środowisko, bogactwo flory i (przede wszystkim) fauny - to wszystko bezsprzecznie nas urzekło.


W Cradle Mountains mogliśmy spojrzeć w oczy kolczatce...

Kolejny pozytyw to ludzie – w porównaniu do Koreańczyków, Polaków, a nawet „kontynentalnych” Australijczyków, mieszkańcy Tasmanii są kompletnie wyluzowani. Na porządku dziennym jest sakramentalne australijskie „no worries”, nikt nie sprawia wrażenia, że wykonuje swoją pracę za karę (co więcej – większości spotkanych przez nas ludzi najwyraźniej sprawiała ona radość), no i ten akcent! Obok przeciągłego „Ołłłkaaaj…”, po pobycie na Tasmanii nasz angielski wzbogacił się również o „pejpal” (pepole) i „fiftajn” (fifteen).


Tacy właśnie są Tassie...

Do zamieszkania na Tasmanii zachęcają też ceny nieruchomości. Pobieżna analiza ofert jednego z biur wykazała, że za cenę naszego koreańskiego mieszkania moglibyśmy kupić wolnostojący dom z trzema sypialniami w odległości pół godziny jazdy samochodem od centrum Hobart. Ale jest jedno małe ale – ceny nieruchomości na Tasmanii rosną i będą rosły z uwagi na napływ bogatych Chińczyków. Zatem jeśli kupować dom na Tasmanii, to już teraz 😎


Przystań w Kettering, w drodze na Wyspę Bruny

Na pytanie, czy na Tasmanii można dobrze zjeść, odpowiedziałem już w jednym wcześniejszych postów z cyklu „Live from Australia”. Dla tych, co nie czytali i nie zamierzają przeczytać, odpowiedź brzmi: tak. Oprócz fenomenalnych ostryg oraz nieśmiertelnych fish and chips, na Tasmanii można znaleźć potrawy z wielu zakątków świata, w tym – co dla nas najważniejsze – z Azji. Z tym, że na takie luksusy mogliśmy liczyć tylko w dwóch największych tasmańskich miastach, Hobart i Launceston. Podczas pobytu w Cradle Mountains człowiek zaczyna tęsknić nawet za fish and chips


Samosa w Spice Lounge w Launceston

Teraz pora na minusy. Po pierwsze, klimat na Tasmanii jest ostrzejszy niż w kontynentalnej części Australii. Na własnej skórze przekonaliśmy się, że choć w środku lata zdarzają się dni naprawdę upalne, to można też porządnie zmarznąć. Wolę sobie nie wyobrażać, jak wygląda tasmańska zima… 😕


Cradle Mountain w całej okazałości

Kolejny problem to transport. Na Tasmanii nie funkcjonują linie kolejowe, a komunikacja autobusowa, czy to krótko- czy długodystansowa, jest rozwinięta tak sobie. Zatem bez samochodu, ani rusz!


Plaża na Wyspie Bruny

Ale zdecydowanie największym ograniczeniem jest dostęp do Internetu i jego prędkość. Mieszkanie w Korei, która od lat szczyci się najszybszym Internetem na świecie, bardzo nas w tej kwestii rozpuściło. O prędkościach transferu danych do jakich jesteśmy przyzwyczajeni w Korei, na Tasmanii można co najwyżej pomarzyć, a w Cradle Mountains pomarzyć można również o przesyle danych w ogóle czy nawet o korzystaniu z telefonii komórkowej.


Wędrując przez Cradle Mountains...

Brak dostępu do szybkiego Internetu to nie tylko poważna przeszkoda w naszej pracy, ale i utrudnienie w życiu codziennym. No bo jak zamówić zakupy spożywcze ze sklepu internetowego? I czy w ogóle ktoś je dostarczy, a jeśli tak to kiedy? Mieszkając w Korei - nawet w Pohang, które do wielkich metropolii się nie zalicza - większość zamówionych przez Internet rzeczy otrzymujemy jeszcze tego samego dnia, góra – następnego. Podejrzewam, że na Tasmanii o takich luksusach można zapomnieć i każde zakupy to strata kilku godzin na dojazdy i chodzenie po sklepach (które na dodatek zamykają się bardzo wcześnie).


Zachód słońca w Launceston

Biorąc pod uwagę wszystkie powyższe za i przeciw, werdykt jest dość oczywisty. Tasmania to cudowne miejsce na urlop, nawet dłuższy, ale do zamieszkania na stałe – przynajmniej z naszego punktu widzenia – zupełnie się nie nadaje. Sorry, Tasmanio! Wynika z tego, że wciąż musimy pracować nad Planem B, co biorąc pod uwagę nasze podróżnicze ADHD wcale mnie nie martwi 😈

Komentarze

  1. Gratuluję wrażeń, no i oczywiście podziwiam-jak zawsze- piękny, literacki język autora!!!! 😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, choć z pewnością na taki komplement nie zasługuję. Po latach pisania po angielsku zdania po polsku rodzą się w bólach...

      Usuń
    2. Posiedź trochę dłużej w Korei a Twój english zamieni się w "ingliszi" a zamiast mówić "tak" bedziesz mówił odruchowo "neee" i kłaniał się kasjerce w sklepie nawet w PL :))

      Usuń
    3. Na szczęście u nas w Northern Gyeongsang nie mówimy "nee", tylko "yee". A zakupy zamawiamy przez Internet, więc kłaniamy się co najwyżej klawiaturze :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kult zmarłych w Korei

W Polsce dziś Dzień Wszystkich Świętych, a w Seulu dzień jak co dzień. Tym niemniej, to dobra okazja, żeby napisać parę słów na temat kultu zmarłych w Korei.

Dziwne Warzywa: Gosari, czyli liście paproci

Dotychczas paproć kojarzyła mi się przede wszystkim z baśnią o jej kwiecie. I choć w Korei kwiatu paproci nie znalazłem (przynajmniej literalnie), to poznałem tu liczne kulinarne zastosowania tej rośliny. Opowiem Wam o nich dzisiaj w kolejnym odcinku „Dziwnych Warzyw”. Ugotowane liście orlicy najczęściej podaje się jako przystawkę, gosari namul . Źródło . Paproć, a dokładniej jeden z jej gatunków – orlica ( gosari , 고사리 ) na dobre zadomowiła się w koreańskiej kuchni. Ze względu na bogactwo składników odżywczych, przede wszystkim białka, żelaza i wapnia, liście paproci są czasem przez Koreańczyków nazywane „mięsem z gór”. Z gór – bo jak już wspominałem w poprzednim odcinku „Dziwnych Warzyw” , góry pokrywają około 70% Półwyspu Koreańskiego, stając się dla jego przedsiębiorczych mieszkańców rodzajem naturalnej spiżarni 😉 Wiosną Koreańczycy zbierają młode liście gosari . Źródło . W celach kulinarnych wykorzystuje się młode liście orlicy, o długości 10-15 cm, z końców...

Owocowy zawrót głowy

Nie wyobrażam sobie życia bez owoców. Na szczęście Koreańczycy również. To właśnie owoce sezonowe są najczęstszym koreańskim deserem. Przy czym słowo „sezonowe” ma tutaj kluczowe znaczenie, bo owoce dostępne w koreańskich marketach czy na ulicznych straganach w zdecydowanej większości nie pochodzą z importu, lecz są w uprawiane na Półwyspie Koreańskim. Część spośród owoców, które jemy w Korei, zapewne świetnie znacie – choć niekoniecznie w tych samych odmianach. Jest jednak kilka wyjątków specyficznych wyłącznie dla Korei i okolic; to właśnie przede wszystkim na nich chciałbym się w tym wpisie skoncentrować. Chamoe - choć to melon, rozmiarem przypomina raczej... jabłko.  Źródło Zacznijmy od koreańskiego melona, chamoe ( 참외 ). Jest on znacznie mniejszy od swoich dostępnych w Europie kuzynów – długość tego owocu o jajowatym kształcie zwykle nie przekracza 15 cm. Skórkę ma gładką, żółtą, w białe podłużne paski. Miąższ podobny do melona miodowego, ale nieco twardszy i nie ...