Pierwszy etap australijskiej podróży za nami. W sobotnie przedpołudnie autobusem linii Redline przemieściliśmy się z Hobart do położonego na północy Tasmanii Launceston. Pora więc na obiecane podsumowanie pobytu w tasmańskiej stolicy, gdzie – wliczając dwie całodzienne wycieczki po okolicy: na Wyspę Bruny oraz na Półwysep i Wyspę Tasmana – spędziliśmy łącznie blisko sześć dni.
Takich uliczek jak ta jest w Hobart sporo |
Na początek kilka słów o pogodzie. W ubiegłą niedzielę Hobart przywitało nas zaskakująco niskimi jak na australijskie lato temperaturami, na poziomie 16-18 stopni Celsjusza, więc na chwilę trzeba było przeprosić się z zimowymi kurtkami… Na szczęście w poniedziałek przyszło ocieplenie, a przez cały czwartek oraz część piątku mieliśmy prawdziwe 30-stopniowe upały. Przez część piątku, bo w porze lunchu zaczęło wiać, zachmurzyło się i znowu temperatura spadła poniżej 20 stopni. Cóż – wiatr od morza oraz bliskie sąsiedztwo 1271-metrowej góry Mount Wellington, na której podobno nawet latem może spaść śnieg, robią swoje…
Słońce właśnie schowało się za Mount Wellington |
I jeszcze raz Mount Wellington, górująca nad miastem |
Jak na największe miasto na wyspie i stolicę stanu Tasmania, ponad 200-tysięczne Hobart jest zaskakująco spokojne i puste. Turyści zwykle zatrzymują się tu na nie więcej niż 2-3 dni, przy czym sporą część tego czasu spędzają na wycieczkach po okolicy. W rezultacie, pomimo szczytu sezonu wakacyjnego, nigdzie nie napotykaliśmy tłumów, a wieczorami poza okolicą Waterfront, miasto stwarzało wrażenie wymarłego. Większość sklepów kończy pracę o 19 (niektóre nawet o 17), a restauracje zwykle nie są czynne dłużej niż do 21. Wczoraj wieczorem spotkaliśmy dwóch zdegustowanych mieszkańców Zachodniej Australii bezskutecznie poszukujących sklepu, w którym mogliby zakupić butelkę wina…
Wejście do jednej z bardziej znanych restauracji w Hobart - być może Pijany Admirał wie, gdzie po zmroku można dostać butelkę wina? |
Typowa zabudowa Hobart |
Jak już wspomniałem w moim pierwszym australijskim wpisie, w centrum Hobart dominuje zabudowa z epoki gregoriańskiej i wiktoriańskiej. Choć ulice są w większości wąskie, ruch samochodowy odbywał się płynnie (o ile w ogóle się odbywał). Centrum życia towarzyskiego w Hobart to Waterside. Tu znajduje się przystań jachtowa, kilka barów serwujących fish and chips oraz parę restauracji z nieco wyższej (choć wciąż nie górnej półki). Do atrakcji turystycznych Waterfront z pewnością zaliczają się stare portowe magazyny (obecnie przekształcone w biura, hotele i restauracje), dźwig parowy z 1899 r. oraz stojący tuż nad wodą pomnik upamiętniający Louisa Bernacchi – Belga włoskiego pochodzenia, który spędził większość życia w Hobart i odegrał istotną rolę w eksploracji Antarktydy.
Spotkanie tradycji z nowoczesnością |
Zabytkowy dźwig parowy |
Tuż obok Waterfront, na Salamanca Place, co sobotę odbywa się targ na otwartym powietrzu, Salamanca Market. Nie mieliśmy okazji go odwiedzić, ale podobno można dostać tam wszystko, od lokalnych produktów spożywczych, po rękodzieło i ubrania… Oprócz placu targowego, na Salamanca Place mieści się również kilka galerii oraz knajpek. Będąc w okolicy, warto wspiąć się na wzgórze Battery Point i odwiedzić Princes Park, skąd roztaczają się malownicze widoki na położony u ujścia rzeki Derwent port.
Knajpki na Salamanca Place |
Widok z Princes Park |
Oczywiście nie mogę nie wspomnieć o jedzeniu. Będąc w Hobart trzeba koniecznie spróbować ostryg z Wyspy Bruny – w okolicy Waterfront można je dostać praktycznie wszędzie – w mniej lub bardziej eleganckim wydaniu, ale za każdym razem równie smaczne. Najlepsze są w najprostszej wersji, skropione sokiem z cytryny. Kolejny obowiązkowy punkt programu to fish and chips. Jeśli akurat nie wybieraliśmy się na całodniową wycieczkę, każdy dzień w Hobart rozpoczynaliśmy od tuzina ostryg i porcji fish and chips w położonym tuż nad wodą barze Mako 😋
Ostrygi z Wyspy Bruny |
Fish and chips - kolejny obowiązkowy punkt na kulinarnej mapie Hobart |
Hobart nie zawiedzie też gustów kulinarnych miłośników kuchni azjatyckiej. Centrum miasta pełne jest kafejek i restauracji oferujących potrawy z praktycznie każdego zakątka Azji: Chin, Japonii, Korei, Tajlandii, Wietnamu, Kambodży, Singapuru… Nam jednak najbardziej przypadły do gustu aromatyczne dania z malezyjskiej kafejki Sawak 😋
Aromatyczne wegetariańskie curry z malezyjskiej kafejki Sawak |
Tu ciekawostka: tak Sawak jak i kilka innych knajpek które odwiedziliśmy nie posiadało licencji na sprzedaż alkoholu. Zamiast tego stosowano zasadę B.Y.O., czyli Bring Your Own (Bottle), zgodnie z którą goście mogą popijać do posiłku przyniesione ze sobą piwo lub wino.
Choć w Mako piwa nie wypijecie, warto tu przyjść na najlepsze ostrygi w Hobart |
Tyle na temat Hobart. Na pewno nie jest to miejsce dla miłośników „tradycyjnych” nadmorskich kurortów – nie ma tutaj otwartych do późna barów i dyskotek, stoisk z pamiątkami, promenad czy deptaków na podobieństwo sopockiego „Monciaka” 😂 Hmm… może to właśnie dlatego chciałbym tu jeszcze wrócić?
Komentarze
Prześlij komentarz