Dobry wieczór z Hobart! Tym razem w cyklu „Live from...” zamiast wspomnień sprzed kilku miesięcy, prawdziwa relacja na żywo z Tasmanii, dokąd dotarliśmy dzisiaj późnym popołudniem. W pierwszym wpisie głównie wrażenia z podróży do Australii oraz z wieczornego spaceru po Hobart.
Tak prezentuje się Hobart Waterfront na chwilę przed zachodem słońca... |
Pogoda w Hobart nie najpiękniejsza... |
Koło południa jesteśmy już po odprawie; osiem godzin jakie pozostały nam do odlotu samolotu do Sydney spędzamy w saloniku Asiana Airlines. Nie będę ukrywał, że nie jest to mój ulubiony salonik lotniskowy, ale przynajmniej jest przestronny, więc nawet w godzinach szczytu nie ma problemu ze znalezieniem miejsca do siedzenia. Popołudnie spędzone na jedzeniu (Dear Asiana Airlines, może po co najmniej trzech latach należałoby zmienić choć jedną pozycję w menu?) oraz drzemce nad laptopami (na szczęście, nikt głowy nie rozbił). Jeszcze tylko prysznic i można wsiadać do samolotu.
Tłumów nie ma... |
Mój podstawowy cel podczas każdego nocnego lotu, to dobrze się wyspać. Niestety, podczas tego blisko 10-godzinnego lotu udało mi się przespać zaledwie 5 godzin; obiad był serwowany w zaiste ślimaczym tempie, a śniadanie z bliżej nieokreślonych przyczyn podano już na 2,5 godziny przed lądowaniem. Z przykrością stwierdzam, że wśród czterech przewoźników, z którymi dotychczas leciałem do Australii (pozostali to Qantas, Cathay Pacific i Thai Airways), Asiana póki co znajduje się na ostatnim miejscu. A szkoda, bo i jedzenie dobre i łóżka bardzo wygodne - zabrakło tylko sensownej obsługi. Cóż, może w drodze powrotnej będzie lepiej (Dear Asiana Airlines, ...) 😭
Dla takich widoków warto zmarznąć... |
Tak czy inaczej, w niedzielę rano jesteśmy w Sydney. Przy odbiorze bagażu kilku pracowników lotniska wyrywkowo przepytuje koreańskich pasażerów, czy przypadkiem nie mają w walizkach kimchi, suszonych wodorostów, makaronu ramen, anchois… Na wszelki wypadek, nauczyli się też pytać po koreańsku: „Kimchi isseoyo? Kim isseoyo? Ramyeon isseoyo? Myeolchi isseoyo?” 😂 Cóż, już chyba kiedyś wspominałem, że Koreańczycy w każdą podróż wybierają się z własnym jedzeniem!
Historyczna zabudowa Hobart |
Jedna z rzeczy za które uwielbiam Australijczyków, to podejście do życia. Wieczny pośpiech i nerwowe koreańskie „OK, OK, OK!” zastępuje pełen luz i przeciągłe „Ołłłkaaaj…” 😎 Co nie znaczy, że jest mniej efektywnie: po 15 minutach od odebrania walizek jesteśmy już w saloniku Virgin Australia – linii, która będzie obsługiwała nasz lot do Hobart. W tym czasie zdążyliśmy odprawić siebie i bagaże na stanowisku transferowym Virgin w terminalu międzynarodowym, dojechać shuttle busem do terminalu krajowego i przejść kolejną kontrolę bezpieczeństwa. Czas na poranny prysznic i lekki brunch. Popołudniowy lot do Hobart trwa niespełna dwie godziny. Doświadczenia z pierwszej w życiu podróży z Virgin Australia bardzo korzystne. Uśmiechnięta załoga, dobre jedzenie – czego można chcieć więcej? Z tym, że w Australii to chyba standard; w poprzednich latach leciałem kilka razy na trasach krajowych obsługiwanych przez Qantas i za każdym razem miałem wrażenie, że wpadam z wizytą do cioci/wujka/serdecznych przyjaciół (niepotrzebne skreślić – w zależności od płci i wieku personelu pokładowego).
Jeszcze jeden widoczek na rozgrzewkę... |
Po trzech latach znowu ląduję na Tasmanii – z tym, że po raz pierwszy w Hobart. Sympatyczny beagle wskakuje na taśmę bagażową i przeprowadza szczegółową kontrolę walizek – w celu ochrony wyspy przed zarazami, na Tasmanię nie można wwozić m.in. większości produktów spożywczych. Szybki przejazd Uberem do hotelu, zakwaterowanie i czas na pierwsze spotkanie z miastem!
... i ostrygi na zaostrzenie apetytu! |
Pogoda jak na australijskie lato taka sobie – niebo zachmurzone i tylko 16 stopni. Nic to, od jutra ma być słonecznie i ciepło. Ponieważ już wieczór, ograniczamy się do Waterfront i okolicy Salamanca Market. Pierwsze wrażenia? Sporo historycznych budynków, spośród których wiele może (ale nie musi) pamiętać epokę gregoriańską i wiktoriańską, a więc czasy gdy Hobart przekształcało się brytyjskiej kolonii karnej w pełnoprawne miasto. Ludzi na ulicach niewielu – może dlatego, że niedziela, a może z powodu pogody? Na kolację kuchnia azjatycka, z tym że w stylu fusion. A ponieważ jesteśmy na Tasmanii, nie mogło zbraknąć też ostryg… 😋 Na chwilę przed końcem swojej (niezbyt dziś pracowitej) dniówki, słońce pojawia się na chwilę, rozświetlając niebo i wodę niesamowitą paletą kolorów; mam nadzieję, że choć trochę widać to na zdjęciach.
Tyle na dzisiaj - jutro ciąg dalszy spotkań z Hobart i planowanie, co robimy dalej. Tasmania czeka… Ale póki co, dobranoc!
A w PL mróz i śnieżyca :)
OdpowiedzUsuń