Przejdź do głównej zawartości

Live from Australia: podróż i pierwsze spotkanie z Hobart


Dobry wieczór z Hobart! Tym razem w cyklu „Live from...” zamiast wspomnień sprzed kilku miesięcy, prawdziwa relacja na żywo z Tasmanii, dokąd dotarliśmy dzisiaj późnym popołudniem. W pierwszym wpisie głównie wrażenia z podróży do Australii oraz z wieczornego spaceru po Hobart.


Tak prezentuje się Hobart Waterfront na chwilę przed zachodem słońca...

Ostatnie dni w Korei były naprawdę chłodne, z temperaturami nawet poniżej -10 stopni Celsjusza. Nie ma się zatem co dziwić, że odliczaliśmy dni do podróży na półkulę południową! Pohang opuściliśmy w sobotę rano, po nieprzespanej nocy spędzonej na spisywaniu wrażeń z Malediwów oraz pakowaniu walizek. Poranny lot z Korean Air na lotnisko krajowe Gimpo w Seulu, gdzie wita nas nie tylko mróz, ale i… śnieg. Pomimo niepogody, podróż autobusem Korean Air na międzynarodowe lotnisko Incheon zajmuje tyle co zwykle, czyli około 40 minut.

Pogoda w Hobart nie najpiękniejsza...

Koło południa jesteśmy już po odprawie; osiem godzin jakie pozostały nam do odlotu samolotu do Sydney spędzamy w saloniku Asiana Airlines. Nie będę ukrywał, że nie jest to mój ulubiony salonik lotniskowy, ale przynajmniej jest przestronny, więc nawet w godzinach szczytu nie ma problemu ze znalezieniem miejsca do siedzenia. Popołudnie spędzone na jedzeniu (Dear Asiana Airlines, może po co najmniej trzech latach należałoby zmienić choć jedną pozycję w menu?) oraz drzemce nad laptopami (na szczęście, nikt głowy nie rozbił). Jeszcze tylko prysznic i można wsiadać do samolotu.


Tłumów nie ma...

Mój podstawowy cel podczas każdego nocnego lotu, to dobrze się wyspać. Niestety, podczas tego blisko 10-godzinnego lotu udało mi się przespać zaledwie 5 godzin; obiad był serwowany w zaiste ślimaczym tempie, a śniadanie z bliżej nieokreślonych przyczyn podano już na 2,5 godziny przed lądowaniem. Z przykrością stwierdzam, że wśród czterech przewoźników, z którymi dotychczas leciałem do Australii (pozostali to Qantas, Cathay Pacific i Thai Airways), Asiana póki co znajduje się na ostatnim miejscu. A szkoda, bo i jedzenie dobre i łóżka bardzo wygodne - zabrakło tylko sensownej obsługi. Cóż, może w drodze powrotnej będzie lepiej (Dear Asiana Airlines, ...) 😭


Dla takich widoków warto zmarznąć...

Tak czy inaczej, w niedzielę rano jesteśmy w Sydney. Przy odbiorze bagażu kilku pracowników lotniska wyrywkowo przepytuje koreańskich pasażerów, czy przypadkiem nie mają w walizkach kimchi, suszonych wodorostów, makaronu ramen, anchois… Na wszelki wypadek, nauczyli się też pytać po koreańsku: „Kimchi isseoyo? Kim isseoyo? Ramyeon isseoyo? Myeolchi isseoyo?” 😂 Cóż, już chyba kiedyś wspominałem, że Koreańczycy w każdą podróż wybierają się z własnym jedzeniem!


Historyczna zabudowa Hobart

Jedna z rzeczy za które uwielbiam Australijczyków, to podejście do życia. Wieczny pośpiech i nerwowe koreańskie „OK, OK, OK!” zastępuje pełen luz i przeciągłe „Ołłłkaaaj…” 😎 Co nie znaczy, że jest mniej efektywnie: po 15 minutach od odebrania walizek jesteśmy już w saloniku Virgin Australia – linii, która będzie obsługiwała nasz lot do Hobart. W tym czasie zdążyliśmy odprawić siebie i bagaże na stanowisku transferowym Virgin w terminalu międzynarodowym, dojechać shuttle busem do terminalu krajowego i przejść kolejną kontrolę bezpieczeństwa. Czas na poranny prysznic i lekki brunch. Popołudniowy lot do Hobart trwa niespełna dwie godziny. Doświadczenia z pierwszej w życiu podróży z Virgin Australia bardzo korzystne. Uśmiechnięta załoga, dobre jedzenie – czego można chcieć więcej? Z tym, że w Australii to chyba standard; w poprzednich latach leciałem kilka razy na trasach krajowych obsługiwanych przez Qantas i za każdym razem miałem wrażenie, że wpadam z wizytą do cioci/wujka/serdecznych przyjaciół (niepotrzebne skreślić – w zależności od płci i wieku personelu pokładowego).


Jeszcze jeden widoczek na rozgrzewkę...

Po trzech latach znowu ląduję na Tasmanii – z tym, że po raz pierwszy w Hobart. Sympatyczny beagle wskakuje na taśmę bagażową i przeprowadza szczegółową kontrolę walizek – w celu ochrony wyspy przed zarazami, na Tasmanię nie można wwozić m.in. większości produktów spożywczych. Szybki przejazd Uberem do hotelu, zakwaterowanie i czas na pierwsze spotkanie z miastem!


... i ostrygi na zaostrzenie apetytu!

Pogoda jak na australijskie lato taka sobie – niebo zachmurzone i tylko 16 stopni. Nic to, od jutra ma być słonecznie i ciepło. Ponieważ już wieczór, ograniczamy się do Waterfront i okolicy Salamanca Market. Pierwsze wrażenia? Sporo historycznych budynków, spośród których wiele może (ale nie musi) pamiętać epokę gregoriańską i wiktoriańską, a więc czasy gdy Hobart przekształcało się brytyjskiej kolonii karnej w pełnoprawne miasto. Ludzi na ulicach niewielu – może dlatego, że niedziela, a może z powodu pogody? Na kolację kuchnia azjatycka, z tym że w stylu fusion. A ponieważ jesteśmy na Tasmanii, nie mogło zbraknąć też ostryg… 😋 Na chwilę przed końcem swojej (niezbyt dziś pracowitej) dniówki, słońce pojawia się na chwilę, rozświetlając niebo i wodę niesamowitą paletą kolorów; mam nadzieję, że choć trochę widać to na zdjęciach.

Tyle na dzisiaj - jutro ciąg dalszy spotkań z Hobart i planowanie, co robimy dalej. Tasmania czeka… Ale póki co, dobranoc!

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kult zmarłych w Korei

W Polsce dziś Dzień Wszystkich Świętych, a w Seulu dzień jak co dzień. Tym niemniej, to dobra okazja, żeby napisać parę słów na temat kultu zmarłych w Korei.

Dziwne Warzywa: Gosari, czyli liście paproci

Dotychczas paproć kojarzyła mi się przede wszystkim z baśnią o jej kwiecie. I choć w Korei kwiatu paproci nie znalazłem (przynajmniej literalnie), to poznałem tu liczne kulinarne zastosowania tej rośliny. Opowiem Wam o nich dzisiaj w kolejnym odcinku „Dziwnych Warzyw”. Ugotowane liście orlicy najczęściej podaje się jako przystawkę, gosari namul . Źródło . Paproć, a dokładniej jeden z jej gatunków – orlica ( gosari , 고사리 ) na dobre zadomowiła się w koreańskiej kuchni. Ze względu na bogactwo składników odżywczych, przede wszystkim białka, żelaza i wapnia, liście paproci są czasem przez Koreańczyków nazywane „mięsem z gór”. Z gór – bo jak już wspominałem w poprzednim odcinku „Dziwnych Warzyw” , góry pokrywają około 70% Półwyspu Koreańskiego, stając się dla jego przedsiębiorczych mieszkańców rodzajem naturalnej spiżarni 😉 Wiosną Koreańczycy zbierają młode liście gosari . Źródło . W celach kulinarnych wykorzystuje się młode liście orlicy, o długości 10-15 cm, z końców...

Owocowy zawrót głowy

Nie wyobrażam sobie życia bez owoców. Na szczęście Koreańczycy również. To właśnie owoce sezonowe są najczęstszym koreańskim deserem. Przy czym słowo „sezonowe” ma tutaj kluczowe znaczenie, bo owoce dostępne w koreańskich marketach czy na ulicznych straganach w zdecydowanej większości nie pochodzą z importu, lecz są w uprawiane na Półwyspie Koreańskim. Część spośród owoców, które jemy w Korei, zapewne świetnie znacie – choć niekoniecznie w tych samych odmianach. Jest jednak kilka wyjątków specyficznych wyłącznie dla Korei i okolic; to właśnie przede wszystkim na nich chciałbym się w tym wpisie skoncentrować. Chamoe - choć to melon, rozmiarem przypomina raczej... jabłko.  Źródło Zacznijmy od koreańskiego melona, chamoe ( 참외 ). Jest on znacznie mniejszy od swoich dostępnych w Europie kuzynów – długość tego owocu o jajowatym kształcie zwykle nie przekracza 15 cm. Skórkę ma gładką, żółtą, w białe podłużne paski. Miąższ podobny do melona miodowego, ale nieco twardszy i nie ...