Przejdź do głównej zawartości

Live from Australia: Tasmania na widelcu


Tasmańska część naszej wyprawy do Australii powoli zbliża się do końca. Jednym z celów naszego wyjazdu było uzyskanie odpowiedzi na pytanie „Czy Tasmania to dobre miejsce do życia?” I choć na ostateczną odpowiedź przyjdzie czas po zakończeniu naszego pobytu, już dzisiaj napiszę o jednym z głównych czynników który będziemy brali pod uwagę – o jedzeniu.


Będąc na Tasmanii, trzeba bezwzględnie zamówić tuzin ostryg, bo...

Zacznijmy od ostryg. Pierwszy raz w życiu spróbowałem ich trzy lata temu podczas mojej pierwszej wizyty w Australii i od tego czasu zajęły poczesne miejsce na mojej kulinarnej liście przebojów. Podobnie jak koreańskie, tasmańskie ostrygi są bardziej „mięsiste” niż ich europejscy kuzyni. Podobno najlepsze są ostrygi z Wyspy Bruny, ale mnie smakowały wszystkie jakich miałem okazję spróbować podczas naszego wyjazdu – niezależnie od ich pochodzenia. Wynika z tego, że albo jestem ignorantem, albo pozostaję niepodatny na działania marketingowe 😎 Jaka by nie była prawda, tasmańskie ostrygi smakują najlepiej saute – skropione sokiem z cytryny lub innym delikatnym sosem, który nie konkuruje z ich „morskim” smakiem, a wręcz go podkreśla.


... pół tuzina to zdecydowanie za mało!

Kolejne obok ostryg flagowe tasmańskie danie to fish and chips, czyli ryba z frytkami. Panierowana ryba smażona w głębokim tłuszczu nie jest zła – szczególnie jeśli została złowiona tego samego dnia (w morzu, a nie w zamrażarce) i towarzyszą jej domowe frytki. W poszukiwaniu przewagi konkurencyjnej, niektórzy restauratorzy dorzucają do ryby panierowane owoce morza: krewetki, kalmary czy przegrzebki, ale akurat do mnie to nie przemawia 😶


Fish and chips w klasycznym wydaniu...


... oraz w wersji "wzbogaconej" owocami morza

Fish and chips to chyba jedyny element kuchni anglosaskiej który mi na Tasmanii odpowiadał. Pomimo kilku prób, nie przekonały mnie – popularne szczególnie w porze lunchu – pies, czymkolwiek by nie były wypełnione. To samo tyczy się słodkich wypieków – choć zazwyczaj kusiły wyglądem, przy bliższym poznaniu okazywały się zbyt słodkie i generalnie za ciężkie. Dlatego moim numerem jeden na liście australijskich słodyczy wciąż pozostają lamingtons 😋


Na pierwszym planie niesławny pie, w tle - drożdżówka i long black

Tasmańskie wypieki może i wyglądają kusząco, ale lepiej je oglądać niż jeść...

Skoro była mowa o słodyczach, to trzeba też wspomnieć o kawie. Tasmańska (i generalnie australijska) kawowa nomenklatura różni się zdecydowanie od będącej pod silnym wpływem włoskim europejskiej terminologii. Co więcej – i nie jest to wyłącznie moje skojarzenie, lecz również pogląd zasłyszany kilka dni temu w australijskiej telewizji – może być uznana za rasistowską/seksistowską. No bo czy słysząc określenia flat white, long black i short black przychodzi Wam na myśl tylko i wyłącznie kawa z mlekiem, czarna kawa i espresso? 😈


Zauważcie, że każde ciasto jest podawane w towarzystwie clotted cream 😩

Poza ostrygami, wyłaniający się z powyższego opisu wizerunek tasmańskiej kuchni nie napawa optymizmem, nieprawdaż? 😞 Na szczęście, Australia jest otwarta na przybyszy z Azji i mam wrażenie, że po nasyceniu metropolii takich jak Sydney czy Melbourne, coraz więcej tych ostatnich osiedla się również na Tasmanii. Dzięki temu, we wszystkich miejscach w których się zatrzymywaliśmy (poza Cradle Mountains), bez problemu znajdowaliśmy knajpki oferujące autentyczne potrawy z różnych zakątków Azji.


Char kway teow z owocami morza,...

... spicy black bean rice z warzywami,...

Jak już wspominałem
, podczas pobytu w Hobart naszym faworytem była Sawak Cafe z jej aromatycznym wegetariańskim bądź rybnym curry, spicy black bean rice czy char kway teow – płaskim, szerokim makaronem ryżowym smażonym z warzywami i owocami morza.



... i aromatyczne wegetariańskie curry - wszystkich tych pyszności spróbujecie
w Sawak Cafe w Hobart

Próbowaliśmy też w Hobart kuchni chińskiej, ale niestety po raz kolejny nas rozczarowała. Bar który odwiedziliśmy specjalizował się w kuchni syczuańskiej, a więc podawane tu potrawy były naprawdę pikantne (czyli takie jak lubimy). Niestety, wszystkie dania których spróbowaliśmy, zawdzięczały swoją ostrość dużej ilości oliwy z dodatkiem papryczek chili, przez co były zwyczajnie za tłuste…


Hot and sour soup...

... oraz flat noodles po syczuańsku - jedno i drugie utopione w oleju 😝

Z kolei w Launceston, gdzie obecnie jesteśmy, urzekły nas dwie azjatyckie knajpki. Pierwsza z nich, to położona w urokliwym zaułku Yorktown Square wietnamska restauracja Mekong. Podawana tutaj zupa pho nie różni się w niczym od tej, której próbowaliśmy w zeszłym roku w Hanoi, a jej smak można dodatkowo „podkręcić” świeżo posiekanym wietnamskim chili. Oprócz pho można tu też spróbować bardziej wyszukanych dań, w tym „szaszłyków” z krewetek nadzianych na patyczki z trzciny cukrowej. Z pewnością przed opuszczeniem Tasmanii jeszcze do Mekongu wrócimy, choć restauracja ta ma groźnego konkurenta...


Zupa pho z Mekongu w Launceston...

... oraz przystawki z tej samej restauracji: krewetkowe szaszłyki
na trzcinie cukrowej i wegetariańskie sajgonki

Tuż przy deptaku wzdłuż North Esk River znajduje się bowiem jedna z licznych w Launceston restauracji hinduskich – specjalizujący się w daniach z Pendżabu, Spice Lounge. W menu bogaty wybór dań wegetariańskich i mięsnych (w tym sporo z baraniny). Wszystkie potrawy których dotychczas próbowaliśmy były niezwykle aromatyczne; na naszą specjalną prośbę doprawiono je dodatkowo płatkami suszonego chili, a szef kuchni co chwila wysyłał kolejne kelnerki z zapytaniem, czy uzyskany poziom ostrości nas zadowala 😍 Na dzień dzisiejszy (przed wyjazdem z Launceston odwiedzimy Spice Lounge co najmniej raz) naszymi faworytami są dania wegetariańskie: palak paneer i daal makhni. A z hinduskimi aromatami idealnie komponuje się zimne mango lassi


Prawn vindaloo i wegetariańskie curry ze Spice Lounge w Launceston...

... smakują najlepiej popijane zimnym mango lassi

Ale by nie zginąć z głodu na Tasmanii, nie wystarczy wiedzieć gdzie dobrze zjeść – trzeba też wiedzieć, kiedy. Zarówno w Hobart jak i w Launceston większość restauracji zamyka się stosunkowo wcześnie, zwykle już o 21. O ile w Hobart zdecydowana większość knajpek otwarta jest w porze lunchu, o tyle w Launceston w sporej części lokali lunch serwowany jest tylko w piątki i weekendy. Przy czym, cześć restauracji w obu tych największych tasmańskich miastach jest nieczynna w niedziele (czy właśnie w tym kierunku zmierzasz, Polsko?). Trzeba też pamiętać, że większość lokali otwartych w dni ustawowo wolne od pracy (takie jak przypadający w ostatni piątek Australia Day), dolicza wówczas do rachunku 10-15% dopłatę.


Tak wygląda zestaw lunchowy ze Spice Lounge - przypominają się czasy stołówek studenckich...

Na koniec słów kilka o australijskim systemie składania zamówień. W wielu lokalach potrawy zamawia się przy barze, płaci z góry i dostaje specjalną „chorągiewkę” z numerem zamówienia, które jest potem przynoszone do stolika. W innych, zamówienie składa się wprawdzie przy stoliku, ale i tak płaci się „po koreańsku”, czyli podchodząc do kasy przy wyjściu.


A na koniec klasyczne sajgonki z Mekongu

Tyle o tasmańskim jedzeniu, choć na tematy kulinarne mógłbym pisać w nieskończoność. Tym niemniej, zbliża się pora kolacji i musimy odpowiedzieć sobie na kluczowe pytanie: „Mekong, Spice Lounge, a może jeszcze gdzie indziej?” Życie nieustannie stawia nas przed koniecznością trudnych wyborów… 😫

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kult zmarłych w Korei

W Polsce dziś Dzień Wszystkich Świętych, a w Seulu dzień jak co dzień. Tym niemniej, to dobra okazja, żeby napisać parę słów na temat kultu zmarłych w Korei.

Dziwne Warzywa: Gosari, czyli liście paproci

Dotychczas paproć kojarzyła mi się przede wszystkim z baśnią o jej kwiecie. I choć w Korei kwiatu paproci nie znalazłem (przynajmniej literalnie), to poznałem tu liczne kulinarne zastosowania tej rośliny. Opowiem Wam o nich dzisiaj w kolejnym odcinku „Dziwnych Warzyw”. Ugotowane liście orlicy najczęściej podaje się jako przystawkę, gosari namul . Źródło . Paproć, a dokładniej jeden z jej gatunków – orlica ( gosari , 고사리 ) na dobre zadomowiła się w koreańskiej kuchni. Ze względu na bogactwo składników odżywczych, przede wszystkim białka, żelaza i wapnia, liście paproci są czasem przez Koreańczyków nazywane „mięsem z gór”. Z gór – bo jak już wspominałem w poprzednim odcinku „Dziwnych Warzyw” , góry pokrywają około 70% Półwyspu Koreańskiego, stając się dla jego przedsiębiorczych mieszkańców rodzajem naturalnej spiżarni 😉 Wiosną Koreańczycy zbierają młode liście gosari . Źródło . W celach kulinarnych wykorzystuje się młode liście orlicy, o długości 10-15 cm, z końców...

Owocowy zawrót głowy

Nie wyobrażam sobie życia bez owoców. Na szczęście Koreańczycy również. To właśnie owoce sezonowe są najczęstszym koreańskim deserem. Przy czym słowo „sezonowe” ma tutaj kluczowe znaczenie, bo owoce dostępne w koreańskich marketach czy na ulicznych straganach w zdecydowanej większości nie pochodzą z importu, lecz są w uprawiane na Półwyspie Koreańskim. Część spośród owoców, które jemy w Korei, zapewne świetnie znacie – choć niekoniecznie w tych samych odmianach. Jest jednak kilka wyjątków specyficznych wyłącznie dla Korei i okolic; to właśnie przede wszystkim na nich chciałbym się w tym wpisie skoncentrować. Chamoe - choć to melon, rozmiarem przypomina raczej... jabłko.  Źródło Zacznijmy od koreańskiego melona, chamoe ( 참외 ). Jest on znacznie mniejszy od swoich dostępnych w Europie kuzynów – długość tego owocu o jajowatym kształcie zwykle nie przekracza 15 cm. Skórkę ma gładką, żółtą, w białe podłużne paski. Miąższ podobny do melona miodowego, ale nieco twardszy i nie ...