Przejdź do głównej zawartości

Live from Hanoi: Wietnam na gorąco


Wyprowadzka z Europy do kraju pozbawionego granic lądowych (przynajmniej takich, które nadają się do przekroczenia) wcale nie oznacza konieczności rezygnacji z weekendowych wypadów zagranicę. Tym razem w cyklu „U sąsiadów i nieco dalej”, po Osace oraz Melbourne, przyszedł czas na Hanoi. Oto pierwsze, na gorąco (dosłownie) spisywane wrażenia ze stolicy Wietnamu.

Mówisz Wietnam - myślisz pho! 😋

Na początek garść informacji praktycznych. Polacy wybierający się do Wietnamu w celach turystycznych potrzebują wizy. Na szczęście, Polska od niedawna znajduje się na liście krajów, których obywatele mogą ubiegać się o wizę elektroniczną. Wystarczy wypełnić formularz on-line, załadować fotografię paszportową i skan strony paszportu ze zdjęciem, zapłacić równowartość 25 dolarów amerykańskich w wietnamskich dongach i po maksymalnie trzech dniach roboczych można wydrukować wizę uprawniającą do jednorazowego, maksymalnie 30-dniowego pobytu. Lot z Seulu do stolicy Wietnamu trwa nieco ponad cztery godziny. Obaj flagowi koreańscy przewoźnicy, Korean Air i Asiana Airlines, oferują na trasie Seul – Hanoi i z powrotem po kilka lotów dziennie – co ciekawe, niemal dokładnie w tych samych godzinach. My ze względu na sentyment do mil sojuszu Star Alliance wybraliśmy tą drugą linię 😊

Gmach opery - jeden z bardziej reprezentacyjnych budynków w Hanoi

Jeśli na półmetku pobytu w północnym Wietnamie miałbym wymienić jedną rzecz, która zrobiła na mnie największe wrażenie, bez wahania wskazałbym na… temperaturę. Wydawałoby się, że mieszkając w Pohang, którego szerokość geograficzna odpowiada w przybliżeniu Tunisowi, powinniśmy być przyzwyczajeni do wysokich temperatur o tej porze roku. Jednak okazuje się, że nasze ponad 30-stopniowe „upały” mają się nijak do tutejszych 39-40 stopni, z odczuwalną temperaturą rzędu 47-49 stopni (i nie chodzi mi bynajmniej o skalę Fahrenheita)! Co ciekawe, podobno trafiliśmy na pierwszą tegoroczną falę upałów, która rozpoczęła się w przededniu naszego przylotu i skończy się… w dniu naszego powrotu do Korei 😈 Na szczęście, wilgotność powietrza w Hanoi jest zbliżona do panującej tu temperatury i choć wyjście z klimatyzowanego hotelu przypomina nieco spacer w przestrzeni kosmicznej (tak mi się przynajmniej wydaje), to wciąż jest możliwe.

Gdy temperatura sięga 40 stopni, jedyną alternatywą wydaje się kąpiel w najbliższym jeziorze...

Czy to w hotelu czy poza nim, spotkamy zawsze chętnych do pomocy Wietnamczyków. Inaczej niż Koreańczycy, chętnie mówią po angielsku, ale bynajmniej nie oznacza to, że łatwo się z nimi porozumieć! Wietnamski angielski okazuje się być trudniejszy do zrozumienia od japońskiego (angielskiego). Chyba nie tylko dla mnie – oto co przeczytałem przed wyjazdem w jednym z internetowych przewodników po Hanoi:
A jeśli w miejscu gdzie Was karmią usłyszycie od pięknej dziewczyny z obsługi „kiss me”, znaczy to mniej więcej „excuse me”.
Nic dodać, nic ująć 😉

Wyjazd do Hanoi to urodzinowy prezent od Mojej Żony 😍
I choć obsługa hotelowa chyba do końca nie wiedziała,
które z nas ma urodziny, to jednak stanęli na wysokości zadania...

Dzisiaj rozmawiałem przez telefon z moją mamą i zapytała mnie, czy Hanoi jest ładne. Hmm… Nie potwierdzam, nie zaprzeczam 😊 Kompletne pomieszanie z poplątaniem! Urokliwe choć często zaniedbane budynki w stylu kolonialnym ze wstawionym „plombami” ze szkła i metalu. Reprezentacyjny gmach opery, a zaraz za rogiem chylące się ku upadkowi rudery sprawiające wrażenie, że wojna nie skończyła się kilkadziesiąt, lecz kilka lat temu… Do tego roślinność niczym żywcem przeniesiona z dżungli, z lianami zwieszającymi się z ulicznych drzew…

Typowy obrazek z Hanoi...

Skoro już mowa o wojnie, poruszanie się po ulicach Hanoi przypomina operację militarną… Termin „ruch drogowy” nabiera w Wietnamie całkowicie nowego znaczenia. Podstawową zasadą jest tutaj brak zasad. Każdy jedzie jak chce, dokąd chce i kiedy chce. Owszem – gdzieniegdzie są przejścia dla pieszych – czasem zdarzają się nawet takie ze światłami, ale znaczy to tyle, co nic. Oprócz samochodów, mnóstwo motocyklistów (co ciekawe, w dużej części kobiet), których zasadniczym celem jest poruszanie się do przodu za wszelką cenę. Przy przechodzeniu przez ulicę – czy to w miejscu do tego przeznaczonym, czy nie (z punktu widzenia bezpieczeństwa, nie ma specjalnej różnicy) – obowiązuje złota zasada: cały czas iść do przodu i nigdy się nie cofać! Kierowcy samochodów i motocykliści raczej się nie zatrzymają, lecz będą próbowali Was ominąć – najczęściej właśnie za Waszymi plecami.


Wszystkie opisane dotychczas niedogodności i potencjalne zagrożenia równoważy z nawiązką wietnamskie jedzenie. Choć kuchnia północnego Wietnamu w dużej mierze przypomina chińską, więc teoretycznie nie powinienem jej lubić, to jednak ma w sobie to „coś”, co sprawia, że pisząc to, znowu odczuwam głód 😉 Może to świeża kolendra, a może najostrzejsze w Azji chili? Badania wciąż trwają 😊 Zupę pho i sajgonki znają chyba wszyscy. Pho podaje się w Hanoi na śniadanie, obiad oraz kolację i w żadnym razie nie przypomina ona przesolonego rosołu z napuchniętym makaronem ryżowym z torebki, dobrze znanego bywalcom śp. Stadionu Dziesięciolecia. A sajgonki niekoniecznie muszą być smażone w głębokim tłuszczu – podawane na surowo, oprócz makaronu ryżowego nafaszerowane krewetkami i kawałkami dojrzałego mango, mogą z powodzeniem zastąpić deser 😝 A skoro już o deserach mowa – dzisiaj pierwszy raz mieliśmy okazję spróbować nasion lotosu w kokosowym sosie 😋😋😋 Na koniec owoce. Wietnam to chyba drugie miejsce na świecie obok Tajlandii (przynajmniej z tych, w których byłem), gdzie papaja rozpływa się w ustach i nie smakuje jak wielokrotnie używana ścierka do podłogi, passiflora nie wykrzywia ust, a liczba kuzynów liczi jest równie duża jak ilość odmian jabłek uprawianych przez polskich sadowników…

Nasiona lotosu w kokosowym sosie - deser tak kuszący,
że dopiero w trakcie jedzenia pomyśleliśmy o zrobieniu zdjęcia 😁

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kult zmarłych w Korei

W Polsce dziś Dzień Wszystkich Świętych, a w Seulu dzień jak co dzień. Tym niemniej, to dobra okazja, żeby napisać parę słów na temat kultu zmarłych w Korei.

Dziwne Warzywa: Gosari, czyli liście paproci

Dotychczas paproć kojarzyła mi się przede wszystkim z baśnią o jej kwiecie. I choć w Korei kwiatu paproci nie znalazłem (przynajmniej literalnie), to poznałem tu liczne kulinarne zastosowania tej rośliny. Opowiem Wam o nich dzisiaj w kolejnym odcinku „Dziwnych Warzyw”. Ugotowane liście orlicy najczęściej podaje się jako przystawkę, gosari namul . Źródło . Paproć, a dokładniej jeden z jej gatunków – orlica ( gosari , 고사리 ) na dobre zadomowiła się w koreańskiej kuchni. Ze względu na bogactwo składników odżywczych, przede wszystkim białka, żelaza i wapnia, liście paproci są czasem przez Koreańczyków nazywane „mięsem z gór”. Z gór – bo jak już wspominałem w poprzednim odcinku „Dziwnych Warzyw” , góry pokrywają około 70% Półwyspu Koreańskiego, stając się dla jego przedsiębiorczych mieszkańców rodzajem naturalnej spiżarni 😉 Wiosną Koreańczycy zbierają młode liście gosari . Źródło . W celach kulinarnych wykorzystuje się młode liście orlicy, o długości 10-15 cm, z końców...

Owocowy zawrót głowy

Nie wyobrażam sobie życia bez owoców. Na szczęście Koreańczycy również. To właśnie owoce sezonowe są najczęstszym koreańskim deserem. Przy czym słowo „sezonowe” ma tutaj kluczowe znaczenie, bo owoce dostępne w koreańskich marketach czy na ulicznych straganach w zdecydowanej większości nie pochodzą z importu, lecz są w uprawiane na Półwyspie Koreańskim. Część spośród owoców, które jemy w Korei, zapewne świetnie znacie – choć niekoniecznie w tych samych odmianach. Jest jednak kilka wyjątków specyficznych wyłącznie dla Korei i okolic; to właśnie przede wszystkim na nich chciałbym się w tym wpisie skoncentrować. Chamoe - choć to melon, rozmiarem przypomina raczej... jabłko.  Źródło Zacznijmy od koreańskiego melona, chamoe ( 참외 ). Jest on znacznie mniejszy od swoich dostępnych w Europie kuzynów – długość tego owocu o jajowatym kształcie zwykle nie przekracza 15 cm. Skórkę ma gładką, żółtą, w białe podłużne paski. Miąższ podobny do melona miodowego, ale nieco twardszy i nie ...