Przejdź do głównej zawartości

Live from Melbourne: 7 wrażeń z 7-dniowego pobytu


Dzień dobry z Melbourne! Tak jak obiecywałem, chciałbym podzielić się wrażeniami z naszych krótkich wakacji. Choć to mój trzeci pobyt w Melbourne, po raz pierwszy jestem tutaj dłużej niż przez trzy dni i w przeciwieństwie do poprzednich wizyt, bez żadnych planów turystycznych czy sportowych typu Great Ocean Road albo Australian Open. Pora więc na w 100% subiektywne obserwacje i przemyślenia z cyklu Live from… 😀


1. Pogoda
Początek stycznia to środek australijskiego lata, więc jest słonecznie i ciepło. W przeciwieństwie do choćby Sydney – w Melbourne rzadko jest duszno i wilgotno. Zdarza się jednak, że temperatura zmienia się znacząco w ciągu dnia i wybierając się na dłuższy spacer, trzeba być na to przygotowanym. Koniecznie trzeba też mieć ze sobą krem z filtrem, co najmniej SPF-50, gdyż australijskie słońce bywa zdradzieckie 😈 Tak, mamo! W tym tygodniu pogoda w Melbourne jest na szczęście wyjątkowo łaskawa – nie ma ponad 30-stopniowych upałów, a mimo to, wieczory są dość ciepłe. Jednak w przyszłym tygodniu temperatura może wzrosnąć nawet do 38 stopni 😰


2. Jedzenie
Melbourne to raj dla prawdziwych foodies. W niezbyt rozległym CBD (Central Business District) można spróbować autentycznych potraw przygotowanych przez kucharzy z niemalże całego świata. Dla każdego coś miłego! Ręcznie robiony gryczany makaron soba, esencjonalna zupa tom yum, sycący bulion pho, ostrygi i kieliszek szampana, pizza – wszystko to można znaleźć w odległości nie większej niż dystans 30-minutowego spaceru. Marzy się Wam kolacja w restauracji z górnej półki, np. w Nobu? Proszę bardzo! Wolicie uliczny bar żywcem przeniesiony z ulic Hanoi czy Bangkoku? No problem! Waszą domeną jest McDonald’s lub Burger King (znany tutaj jako Hungy Jack’s)? Też niestety obecne. A na miłośników streetfood i zakupów przy muzyce na żywo co środę czeka nocny targ na Queen Victoria Market.


3. Ludzie
Może to wpływ słońca, a może dobrego jedzenia, ale trudno mi sobie wyobrazić ludzi bardziej pogodnych i mniej zestresowanych niż Australijczycy. To australijskie podejście do życia najlepiej oddaje powszechnie tutaj stosowany zwrot No worries! No worries niekoniecznie oznacza, że mamy się nie martwić – czasem jest to po prostu odpowiednik zwykłego OK, np.:
- Can we meet tomorrow at 10:00 AM?
- No worries!
Melbourne to prawdziwy tygiel, w którym mieszają się różne narodowości i kultury. Mniejszość koreańska jest tutaj tak duża, że chwilami mamy wrażenie, że nadal jesteśmy w Seulu 😝 Te same restauracje, z których dobiegają dźwięki K-popu, znajome produkty w azjatyckich marketach… Przez ostatnie miesiące kombinowałem, jak uniknąć koreańskiego fryzjera i odkładałem strzyżenie na wizytę w Australii. Po czym… trafiłem pod nożyczki koreańskiej fryzjerki z Melbourne 😨 Kolejne podobieństwo pomiędzy Australią a Koreą to brak zwyczaju dawania napiwków. Usługa ma być z założenia wykonana możliwie jak najlepiej, a najlepszą nagrodą jest zadowolony klient. No worries! 😂


4. Fauna
Nawet nie wyjeżdżając poza Melbourne, można poczuć, że znajdujemy się na drugim końcu świata – na drzewach swojskie wróble przekrzykują się z kolorowymi papugami. Miłośnicy zwierząt powinni wsiąść w tramwaj linii 55 i odwiedzić Melbourne Zoo zlokalizowane w północnej części miasta, w Royal Park. Ten najstarszy w Australii, liczący sobie ponad 150 lat ogród zoologiczny posiada największą kolekcję australijskiej fauny jaką dotychczas widziałem – obok „standardowych” kangurów, wombatów, emu czy koala, można tu między innymi zobaczyć dziobaka 😯 Melbourne Zoo to również jeden z najbardziej „cywilizowanych” ogrodów zoologicznych jakie miałem okazję odwiedzić; zwierzęta przebywają tu na przestronnych wybiegach w otoczeniu zieleni i z dala od miejskiego hałasu – inaczej niż chociażby w Osace. Dużo gorsze wrażenie robi natomiast zlokalizowana w sercu CBD ekspozycja fauny morskiej, Sealife. Tym niemniej, w wolnej chwili warto wybrać się i tutaj, żeby zobaczyć wypełniony prawdziwym śniegiem i lodem habitat pingwinów królewskich i pingwinów białobrewych.


5. Język
Mogłoby się wydawać, że kraj, w którym językiem urzędowym jest angielski, niczym w kwestii lingwistycznej nie zaskoczy. Tymczasem, oprócz no worries i niepowtarzalnego akcentu (ołkaaay 😂), australijski angielski ma też inne specyficzne właściwości. Wiele sklepów i restauracji pracuje nie w opening hours lecz w trading hours. Zamawiając kawę z mlekiem, prosimy o flat white, a australijskie Americano i espresso to odpowiednio long black i short black 😜


6. Bezdomni
To moja pierwsza wizyta w Melbourne, kiedy widzę w ogóle aż tylu bezdomnych. Można ich spotkać praktycznie wszędzie, w tym na ulicach stanowiących wizytówki CBD – jak chociażby na Collins Street czy Bourke Street. Nie pojawiają się po zmroku i nie znikają przed świtem, jak to ma miejsce w innych dużych miastach na świecie, lecz są widoczni przez cały dzień. Nikt ich nie przegania. Zwykle dobrze zorganizowani – nie śpią w naprędce zbudowanych legowiskach, lecz nierzadko w namiotach – rozbitych pod mostami, w parkach czy wręcz bezpośrednio na chodniku.


7. Wymarłe sklepy i restauracje
Wędrując po CBD, trudno znaleźć ulicę, na której nie byłoby co najmniej jednego zamkniętego na cztery spusty sklepu czy restauracji. Co więcej, część z nich wygląda na opuszczone na stałe. W szczycie sezonu turystycznego, na kilka dni przed rozpoczęciem głównego turnieju Australian Open, jest to co najmniej dziwne 😳 W ostatni wtorek wieczorem, Docklands – modna i zazwyczaj pełna życia dzielnica – przypominała scenografię z początkowych scen pierwszego sezonu The Walking Dead 😕 Nie wydaje się jednak, by Melbourne było ogarnięte jakąś tajemniczą epidemią lub bankrutowało. Według wielu źródeł, pod względem gospodarczym Victoria radzi sobie najlepiej ze wszystkich australijskich stanów, a CBD przypomina plac budowy – w górę pną się nowe biurowce i apartamentowce. Czyżby więc opuszczone sklepy i restauracje to wyłącznie efekt trwających wciąż australijskich letnich wakacji? Do sprawdzenia podczas kolejnej wizyty 😎



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zakup mieszkania w Korei

W ostatnich latach rynek mieszkaniowy w Korei Południowej rozwija się dynamicznie – żeby nie powiedzieć, że w zastraszającym tempie. Zakup mieszkania – szczególnie w Seulu – jest (póki co) dobrą inwestycją. Wiele osób kupuje mieszkania na wynajem w systemie wolse czy jeonse . Zdarzają się jednak i tacy, którzy „kupują” mieszkanie jeszcze przed rozpoczęciem budowy – tylko po to, żeby sprzedać je z zyskiem w momencie, gdy będzie gotowe do zamieszkania. Słowo „kupują” znalazło się w cudzysłowie nieprzypadkowo – tego typu inwestycja wymaga bowiem wpłaty na konto wykonawcy jedynie 10% wartości mieszkania. Kolejne 50% wartości pożycza wykonawcy bank w formie nieoprocentowanej pożyczki, której gwarantem staje się kupujący. W momencie, kiedy mieszkanie jest gotowe do zamieszkania, kupujący musi zapłacić wykonawcy pozostałe 40% wartości mieszkania oraz rozliczyć się z bankiem (albo zamienić nieoprocentowaną pożyczkę na oprocentowany kredyt). Nic więc dziwnego, że gdy budowa dobiega końca,

Wynajem mieszkania w Korei

Dzień dobry z Pohang! Pod dwóch odwołanych z powodu ataku zimy lotach, wreszcie udało się nam dotrzeć na przeciwległy kraniec Półwyspu Koreańskiego. Zasadniczym celem naszej wizyty jest kupno mieszkania - zainspirowało mnie to do napisania nieco o rynku nieruchomości w Korei. Na początek, słów kilka na temat bardzo tu popularnego wynajmu mieszkań.

Kult zmarłych w Korei

W Polsce dziś Dzień Wszystkich Świętych, a w Seulu dzień jak co dzień. Tym niemniej, to dobra okazja, żeby napisać parę słów na temat kultu zmarłych w Korei.