Latem ubiegłego roku miałem okazję przekonać się na własnej skórze, jak działa koreański system ochrony zdrowia. Wrażenia? Mieszane. System zorganizowany świetnie, ale dla chorego niewiele z tego wynika. Szczegóły poniżej.
Koreańscy lekarze w swojej pracy rzadko posługują się stetoskopem. Źródło |
Ale to jeszcze nie wszystkie koszty po stronie pacjenta. Chory pokrywa bowiem również z własnej kieszeni część opłat za otrzymywane świadczenia zdrowotne. W przypadku hospitalizacji jest to 20% (w przypadku pacjentów z nowotworami złośliwymi – 5%, w przypadku osób z innymi chorobami nieuleczalnymi lub rzadkimi - 10%). Procentowy udział pacjenta w finansowaniu kosztów leczenia ambulatoryjnego wynosi od 45% do 60%, w zależności od stopnia referencyjności placówki. Wyjątkiem są badania obrazowe (MRI, CT, itp.), w przypadku których pacjent pokrywa 100% kosztów. Jeśli jednak badanie wykazało chorobę nowotworową lub inne szczególne rozpoznanie wymienione w przepisach o ubezpieczeniu zdrowotnym, pacjent otrzymuje zwrot części przedpłaconej kwoty, zgodnie z zasadami ogólnymi o których wspomniałem powyżej. Poza tym, chory pokrywa też 35-40% wartości przepisanych mu leków.
Tyle teorii, teraz praktyka. Żeby dostać się do specjalisty, niepotrzebna jest wizyta u lekarza pierwszego kontaktu. Na wizytę u lekarza dowolnej specjalności można zapisać się telefonicznie, przez Internet, lub po prostu udać się do wybranego szpitala (w Korei nie funkcjonuje pojęcie przychodni – wszyscy pacjenci, w tym ambulatoryjni, przyjmowani są w szpitalach, w większości prywatnych). Poza szpitalami referencyjnymi, terminy wizyt zwykle dostępne są „od ręki”. I choć poczekalnia przed danym gabinetem może być pełna, na wejście do środka rzadko czeka się dłużej niż przez godzinę. Tak krótki czas oczekiwania wynika z faktu, że koreańscy lekarze zwykle nie poświęcają swoim pacjentom więcej niż… (uwaga, uwaga!) 2-3 minuty. Tyle czasu zajmuje zebranie (dość pobieżnego) wywiadu i wprowadzenie danych do komputera. Zapomnijcie o jakimkolwiek badaniu fizykalnym, osłuchiwaniu, itp.! W trakcie mojej choroby odwiedziłem pięciu różnych specjalistów i żaden nawet mnie nie dotknął! I bynajmniej nie wynikało to z jakiejś awersji do cudzoziemca – moi teściowie odwiedzają lekarzy regularnie i też nikt ich nie bada. Wygląda na to, że koreańscy lekarze wierzą swoim pacjentom na słowo. Kiedy powiedziałem jednemu z lekarzy, że chyba mam powiększone węzły chłonne, wpisał w historii choroby: „Pacjent mówi, że ma powiększone węzły chłonne” 😂 I tyle. Po 2-3 minutach jesteśmy z powrotem w poczekalni. Po kilku chwilach, w zależności od decyzji lekarza, pielęgniarka dostarczy nam skierowanie na kolejne konsultacje bądź badania, albo receptę na leki.
Niezależnie od tego, czy to już koniec czy dopiero początek naszej drogi do rozpoznania, w tym momencie należy udać się do kasy i zapłacić: za konsultację lekarską (z dołu) oraz za ewentualnie zlecone badania (z góry).
Z umawianiem się na badania diagnostyczne jest dokładnie tak samo jak z wizytą u lekarza. Zazwyczaj terminy są dostępne od razu, ewentualnie - następnego dnia (zwykle w sytuacji, gdy do badania trzeba się jakoś specjalnie przygotować, np. być na czczo, itp.). Z wynikami badań wraca się do lekarza kierującego – najczęściej jeszcze tego samego dnia. Tym razem wizyta jest jeszcze krótsza, bo przecież lekarz już nas „zna” 😝 Jeśli wyniki badań wystarczają do postawienia rozpoznania i konieczne jest leczenie, dostajemy receptę na leki, jeśli lekarz nie jest w stanie postawić diagnozy – otrzymujemy skierowanie na kolejne badania lub (w trudniejszych przypadkach albo na nasze żądanie) – skierowanie do szpitala referencyjnego.
Wypisaną przez lekarza receptę można zrealizować w dowolnej aptece. Najczęściej najbliższa apteka znajduje się przy szpitalu albo nawet na jego terenie. Inaczej niż w Polsce, wypisanych leków nie dostaje się w oryginalnych opakowaniach, lecz podzielone na kolejne dawki (poranną, wieczorną, itp.), zapakowane w odpowiednio opisane kolejne kieszonki „taśmy” z przezroczystej folii.
Oto, co dostaniecie w koreańskiej aptece... |
I co sądzicie o takim systemie? Choć na pewno z punktu widzenia pacjenta wysokość składki oraz koszty leczenia są dużo wyższe niż w Polsce, to pod względem organizacyjnym system koreański wydaje się być bliski ideału. Zdarza się, że w pół dnia można odwiedzić 2-3 specjalistów, wykonać kilka skomplikowanych badań, uzyskać rozpoznanie i receptę. Jednak równie dobrze można wydać mnóstwo pieniędzy i wrócić z niczym. Koreańscy lekarze nie leczą bowiem pacjentów, ale wyniki badań. Być może wynika to z dużej dostępności tych ostatnich i faktu, że są one w części finansowane przez chorego. Lekarz dostaje wynik szybko i nie musi martwić się, że dane badanie obciąży znacząco budżet jego placówki. Z tym, że bez całościowego spojrzenia na pacjenta, dokładnie zebranego wywiadu i badania fizykalnego, nawet najpełniejsza bateria najdroższych testów może okazać się niewystarczająca. Nierzadko zdarza się (i nie są to wyłącznie moje doświadczenia), że na zakończenie biegu przez kolejne gabinety i pracownie diagnostyczne, zamiast otrzymać diagnozę i leczenie, usłyszymy: „Przepraszam, nie jestem w stanie powiedzieć co Panu/Pani jest. Przykro mi.”
A to co teraz napiszę nie wynika z faktu, że przez całe moje dotychczasowe życie byłem w jakiś sposób związany z lekarzami i służbą zdrowia, lecz z prostego porównania systemów opieki zdrowotnej w dwóch krajach: szanujcie polskich lekarzy – za to, co są w stanie zrobić pracując w tak niewydolnym systemie, oraz za ich umiejętność myślenia.
Fajny pomysł z tym porcjowaniem leków.U nas kupuje się całe opakowanie zużywa część a reszta zostaje.Moja córka po powrocie z wakacji z Polski zabrała z sobą angine którą zaraziła się od starszego brata.Wylądowała w Seulu na SORze bo leczenie w przychodni nic nie dało a lekarz na jej uwagi ,że jest gorzej po antybiotyku nie reagował.Dopiero w szpitalu jej pomogli zrobili badania testy co to za bakteria i za trzy dni czuła się jak nowo narodzona.Jednak zdziwiło mnie,że jej znajomy Koreańczyk który pracował w tym szpitalu musiał podpisać jakiś papier ze jak ona nie zapłaci za leczenie to on te koszty pokryje.Oczywiście część pokryło jej ubezpieczenie ale sporo musiała sama zapłacić.Z opieki na SORze była bardzo zadowolona.
OdpowiedzUsuńMnie akurat porcjowanie leków za bardzo się nie podoba - człowiek (w tym przypadku - farmaceuta) jest omylny i w efekcie pacjent możne dostać nie swoje tabletki... A co do chorób - to niezależnie od systemu ochrony zdrowia - najlepiej być zdrowym :) Czego i Tobie życzę!
Usuń