Przy okazji zmiany czasu w Polsce na zimowy, czy raczej powrotu do „normalnego” czasu, postanowiłem opisać swoje przemyślenia na ten temat oraz stref czasowych w ogólności.
W Korei pojęcia czasu letniego i zimowego są zasadniczo nieznane – może dlatego, że słońce świeci tutaj przez cały rok… Z tego względu po zmianie czasu w Europie na zimowy „zyskuję” w stosunku do Polski jedną godzinę. W rezultacie, kiedy moi polscy klienci przychodzą do swoich biur i gabinetów, w Seulu jest już godzina 16:00. A ja mogę wstać rano, o której chcę, a i tak ze wszystkim zdążam :) I na dodatek mam mnóstwo czasu dla siebie :) Niby to tylko godzina różnicy w stosunku do czasu letniego, a jednak w praktyce spora zmiana. Można zjeść spokojnie lunch bez czytania wiadomości od „Rannych Ptaszków”. Inna sprawa, że ostatnio wstajemy na tyle wcześnie, żegdybym chciał mógłbym odpisywać na maile od moich polskich klientów zanim ci położą się spać… Z klientami ze Stanów też nie ma problemu – różnica czasu na moją korzyść jest tak duża (13-16 godzin latem i 14-17 godzin zimą), że nigdy nie ma zleceń „na wczoraj” :)
Podczas kolejnych podróży nauczyłem się dostosowywać do zmiany stref czasowych jeszcze w samolocie. Lecąc na zachód (czyli z Europy do Stanów oraz z Azji do Europy) „zyskujemy” czas. Dlatego podczas lotu staram się przespać klika godzin, a po przylocie robię wszystko, żeby oszukać mój zegar biologiczny i położyć się spać nie wcześniej niż o północy czasu miejscowego. Z kolei lecąc z zachodu na wschód (a więc ze Stanów do Europy czy z Azji do Stanów) „tracimy” czas. Także w tym przypadku najrozsądniejszym rozwiązaniem jest maksymalizacja snu podczas lotu.
Ale co zrobić, kiedy powinniśmy spać, a wcale się nam nie chce? Mam kilka sprawdzonych rozwiązań. Po pierwsze: żeby dobrze wyspać się w samolocie, warto nie wyspać się poprzedniej nocy. Bardzo pomocne jest w tym pakowanie się na ostatnią chwilę :) Po drugie: zaraz po wejściu do samolotu warto przestawić zegarek/zegar w telefonie (oraz w głowie) na czas w miejscu docelowym. Po trzecie: choć nie wszyscy to zalecają, na sen dobrze robi też kieliszek kilka kieliszków alkoholu do posiłku w samolocie. Łączne zastosowanie wszystkich tych trzech porad gwarantuje niczym niezakłócony sen – w moim przypadku znacznie dłuższy niż w domu :) Kiedyś próbowałem melatoniny w tabletkach, ale w moim przypadku niespecjalnie się ona sprawdzała – senny byłem dopiero wtedy, kiedy należało się budzić i ten efekt utrzymywał się dość długo…
A co po przylocie na miejsce? Generalnie najlepiej żyć według czasu lokalnego. Jednak jeśli lecicie gdzieś na krótko (2-3 dni), a Wasz rozkład dnia na to pozwala, lepiej żyć po swojemu, tzn. według czasu miejsca zamieszkania.
Oczywiście, to tylko moje sugestie – każdy toleruje jetlag inaczej i powinien znaleźć optymalny dla siebie sposób walki z nim. A jakie są Wasze sposoby? Zapraszam do dzielenia się nimi w komentarzach :)
Czas letni vs. czas zimowy
W celowość zmiany czasu z zimowego na letni i odwrotnie nie wnikam. Ktoś gdzieś kiedyś obliczył, że komuś gdzieś się to opłaca, i tyle. Przeglądając dzisiaj komentarze internautów pod jednym z artykułów opublikowanych na gazeta.pl dowiedziałem się nawet, że – przynajmniej w Polsce – celowość zmiany czasu jest obecnie kwestią polityczną :) Tym bardziej nie wnikam…W Korei pojęcia czasu letniego i zimowego są zasadniczo nieznane – może dlatego, że słońce świeci tutaj przez cały rok… Z tego względu po zmianie czasu w Europie na zimowy „zyskuję” w stosunku do Polski jedną godzinę. W rezultacie, kiedy moi polscy klienci przychodzą do swoich biur i gabinetów, w Seulu jest już godzina 16:00. A ja mogę wstać rano, o której chcę, a i tak ze wszystkim zdążam :) I na dodatek mam mnóstwo czasu dla siebie :) Niby to tylko godzina różnicy w stosunku do czasu letniego, a jednak w praktyce spora zmiana. Można zjeść spokojnie lunch bez czytania wiadomości od „Rannych Ptaszków”. Inna sprawa, że ostatnio wstajemy na tyle wcześnie, że
Jak żyć w różnych strefach czasowych
Wiele osób pyta mnie, jak sobie radzę z różnicą czasu podczas moich podróży do Europy czy Ameryki. Faktycznie, na początku nie było łatwo. Kiedy cztery lata temu po raz pierwszy poleciałem (jeszcze z Polski) do Kalifornii, permanentnie budziłem się o 2-3 w nocy – przede wszystkim z głodu. Czekanie na śniadanie było udręką… Z kolei po lunchu robiłem się senny i generalnie bezużyteczny. To właśnie wtedy nauczyłem się robić zapasy „emergency food”, ratujące mnie przed skutkami hipoglikemii w przypadku nieplanowanej pobudki w środku nocy. Kolejnym ograniczeniem nocnego wypoczynku poza „moją” strefą czasową były telefony, SMS-y, itp. Były – gdyż jakiś czas temu wyrobiłem w sobie odruch wyłączania dźwięku w telefonie przed pójściem spać.Podczas kolejnych podróży nauczyłem się dostosowywać do zmiany stref czasowych jeszcze w samolocie. Lecąc na zachód (czyli z Europy do Stanów oraz z Azji do Europy) „zyskujemy” czas. Dlatego podczas lotu staram się przespać klika godzin, a po przylocie robię wszystko, żeby oszukać mój zegar biologiczny i położyć się spać nie wcześniej niż o północy czasu miejscowego. Z kolei lecąc z zachodu na wschód (a więc ze Stanów do Europy czy z Azji do Stanów) „tracimy” czas. Także w tym przypadku najrozsądniejszym rozwiązaniem jest maksymalizacja snu podczas lotu.
A co po przylocie na miejsce? Generalnie najlepiej żyć według czasu lokalnego. Jednak jeśli lecicie gdzieś na krótko (2-3 dni), a Wasz rozkład dnia na to pozwala, lepiej żyć po swojemu, tzn. według czasu miejsca zamieszkania.
Oczywiście, to tylko moje sugestie – każdy toleruje jetlag inaczej i powinien znaleźć optymalny dla siebie sposób walki z nim. A jakie są Wasze sposoby? Zapraszam do dzielenia się nimi w komentarzach :)
Komentarze
Prześlij komentarz